Pierwszy obiad w nowym domu? Oczywiście rosół, to najbardziej domowe danie, takie rodzinne. A sam rytuał gotowania rosołu, te aromaty, powolne gotowanie i porcja pysznej zupy jako zwieńczenie dnia. Coś najlepszego pod słońcem. Po tym całym zwariowanym styczniu, bardzo, ale to bardzo potrzebowałam talerza domowego rosołu. Moja wersja jest jednak nieco inna, niż ta klasyczna babcina. To przepis naprawdę szybki i niesamowicie prosty. Jedyną trudnością, jest czas oczekiwania, rosół wiadomo, mocy nabiera z każdą godziną gotowania, więc musimy mu poświęcić trzy godziny. No dobrze, wracamy do przepisu. Rosół, albo bulion, bo to amerykańska wersja. Przepis zainspirowany rozmową ze szwagrem, który ostatni rok spędził w Stanach. Taki rosół je się tam w chorobie, albo w naprawdę zimny dzień. Jest kojący, aromatyczny, poprawia samopoczucie. Na weekend nie ma chyba nic lepszego! A u mnie ten weekend zapowiada się naprawdę ciekawie. We wtorek staliśmy się posiadaczami stołu i krzeseł, dziś czeka nas spotkanie z przyjaciółmi, nasi pierwsi goście w domu. Jutro mąż zajmie się malowanie korytarza, a ja pobawię się w artystkę i będę tworzyć moją szałwiową ścianę w sypialni! Najważniejsze, że nie mam żadnych egzaminów, nie czekają nas też żadne zobowiązania w pracy, liczę, że uda nam się odrobinkę odpocząć i zrelaksować. Przy domowym rosołku!