Zaczął się wrzesień i mój osobisty śliwkowy sezon. Jestem dziwakiem, ale świeże śliwki nie robią na mnie większego wrażenia. Nawet nie tyle nie robią wrażenia, co ich nie lubię. Oczywiście dotyczy to tylko surowych owoców, jeżeli zaś zostaną poddane procesowi gotowania-knedle, pieczenia-ciasto czy też smażenia-powidła, nie potrafię się opanować i zajadam je jak dziecko.
Właśnie, dziecko. Mój dom rodzinny zawsze będzie mi się kojarzył z zapachem podsmażonego masła, które używamy do knedli i leniwych pierożków. Jako, że mamy wrzesień pojawiły się knedle. Nie będę udawać, że jestem mistrzynią w ich lepieniu. Widocznie ciągle trafiam na kiepskie kartofle stąd też moje polepione ręce i tysięczne modyfikacje przepisu i to błaganie-oddam ci drogi knedlu wszystko bylebyś się nie kleił. Dodatek kaszy manny załatwił sprawę, knedle ulepiły się całkiem elegancko.
Pierwszy wrześniowy obiad gotowy. Ciepłe, słodkie śliwki, aksamitne ciasto, delikatny zapach cynamonu i ten maślany aromat. Zapachy mojego domu.
Składniki:
Ziemniaki- kg
Mąka pszenna- 100 gram
Kasza manna-100 gram
Jajko
Śliwki
Cynamon, cukier-łyżka, imbir, sól
Ziemniaki myję, kroję na mniejsze kawałki i gotuję do miękkości w osolonej wodzie. Następnie odcedzam i studzę. Kiedy ziemniaki się studzą śliwki kroję na połówki-oczywiście umyte, zasypuję cynamonem, imbirem i cukrem.
Całkowicie ostudzone ziemniaki tłukę ( można też przepuścić je przez maszynkę), dodaję jajko,mąkę i kaszę. Zagniatam gładkie ciasto, z którego odrywam małe kawałki, rozpłaszczam je na placuszki, wiem, wiem dziwnie to brzmi, ale nie mogłam dobrać ładniejszych słów. Więc na placuszkach układam śliwki.
Następnie zlepiam knedle, wrzucam do wrzącej wody i gotuję aż będą miękkie-mniej więcej 7-9 minut. Podaję je z podsmażonym masłem i cynamonem.
O tak, to roztopione masełko 😉