
Zaczął się wrzesień i mój osobisty śliwkowy sezon. Jestem dziwakiem, ale świeże śliwki nie robią na mnie większego wrażenia. Nawet nie tyle nie robią wrażenia, co ich nie lubię. Oczywiście dotyczy to tylko surowych owoców, jeżeli zaś zostaną poddane procesowi gotowania-knedle, pieczenia-ciasto czy też smażenia-powidła, nie potrafię się opanować i zajadam je jak dziecko.
Właśnie, dziecko. Mój dom rodzinny zawsze będzie mi się kojarzył z zapachem podsmażonego masła, które używamy do knedli i leniwych pierożków. Jako, że mamy wrzesień pojawiły się knedle. Nie będę udawać, że jestem mistrzynią w ich lepieniu. Widocznie ciągle trafiam na kiepskie kartofle stąd też moje polepione ręce i tysięczne modyfikacje przepisu i to błaganie-oddam ci drogi knedlu wszystko bylebyś się nie kleił. Dodatek kaszy manny załatwił sprawę, knedle ulepiły się całkiem elegancko.
Pierwszy wrześniowy obiad gotowy. Ciepłe, słodkie śliwki, aksamitne ciasto, delikatny zapach cynamonu i ten maślany aromat. Zapachy mojego domu.
O tak, to roztopione masełko 😉